loader image
Przejdź do treści

Vita & Familia

Strona główna » Historia Miłosza

Historia Miłosza

Tę historię dedykuje Bogu, który się nigdy nie spóźnia, który jest początkiem i końcem wszystkiego, który ma wszystko w swoich dłoniach.

 

Będąc na studiach, przez  przypadek trafiłam na praktyki z ginekologii, na której jako niespełna 22 letnia dziewczyna zobaczyłam poród naturalny w towarzystwie gromady ciekawskich gapiów- studentów,, w pozycji leżącej, wśród położnych, które na siłę otwierały nogi kobiecie. Wtedy przyrzekłam sobie, że nigdy nie urodzę naturalnie.Bez względu na słuszność działań na tej sali porodowej, ten obraz ze mną został. Zajęłam się fizjoterapią dziecięcą, ale szybko się wypaliłam. Po pewnym czasie w moim otoczeniu zaczęły pojawiać się mamy i z przejęciem słuchałam o ich porodach. W krótkim czasie zaczęłam trafiać na położne, które mówiły o porodzie w sposób nadzwyczajny, jakby o czymś niesamowitym.

W końcu trafiłam na kobiety, które zaczęły korzystać z fizjoterapii uroginekologicznej, mówiąc, że to coś, co pomogło im w porodzie i po nim.

Zaczęłam o tym czytać, chłonąć webinary, uczestniczyłam w kursie Izy Dembińskiej, żeby zrozumieć, o co chodzi z tym kobiecym ciałem. Wiedza stopniowo wchodziła w miejsce moich osobistych lęków, dotyczących porodu i macierzyństwa. Planując ślub, zaczęłam się do niego skrupulatnie przygotowywać. Ciało, umysł – powoli się otwierało na nasze przyszłe dzieci.

i tak w marcu 2023 podczas jednego, z etapów leczenia układu pokarmowego silnymi lekami, zobaczyłam 2 kreski. Przez brak cierpliwości, wzięłam tabletki przed 1. dniem miesiączki. Pamiętam do dzisiaj ten ogromny lęk: CO TERAZ BĘDZIE.

Kilka dni po…  beta stanęła w miejscu.

I choć często słyszałam: to nawet nie była ciąża, to we mnie nastąpił krach, wielka wyrwa i przewartościowanie. Zapragnęłam, by to dziecko z nami zostało. Czułam, że to mógłby być ktoś, a go tak po prostu nie ma i nigdy już nie będzie.

Minęło kilka miesięcy. W lipcu, udałam się do kliniki w Warszawie, gdzie została u mnie stwierdzona zaawansowana endometrioza. Na początku badania byłam przerażona, wszędzie były ogniska. Jednak pod koniec badania, czułe usg wykryło pęcherzyk ciążowy w bardzo wczesnej fazie, dosłownie 3 doby po poczęciu.  Lekarz mimo wzruszenia, powiedziała tylko, żeby się nie nastawiać. Zostały mi wypisane leki na 6 miesięcy.  W sierpniu 2023,  zaledwie 3 tygodnie po wizycie, zobaczyłam 2 kreski. Miłosz sobie poradził… cieszyłam się z każdego dnia,  każdego usg bijącego serca.

Wtedy już wiedziałam: to bezcenny, niczym niezasłużony prezent od Boga i bardzo chcę być mamą tego malucha. Miałam wtedy poczucie, że na wiele nie mam już wpływu, bo życie po prostu zaczęło we mnie istnieć i rozwijać się.  Marzyłam tylko, by przyszedł na świat w sposób piękny i spokojny. By miał naprawdę dobry start.

Pracowałam z ciałem, umysłem i duszą, aby naprawdę dać mu to,  co najlepsze. Rozmawiałam z nim codziennie. Dużo czytałam, ćwiczyłam.

Ale im bliżej do porodu, tym więcej obrazów i lęków musiałam przerobić: historie porodowe moich pacjentek, te z internetu, z opowieści znajomych- uruchamiały się w niespodziewanych momentach. Choć były dni, gdy wierzyłam, że naprawdę jako kobieta mam wszystko, co potrzeba, aby go urodzić. To bywały też dni, totalnej ciemności i bezradności. Wtedy modliłam się po prostu o pokorne serce. By mieć siłę, przyjąć, to co przyjdzie. Szczególnie zwierzyłam poród Maryi w nowennie pompejańskiej.

I tak przyszedł 40 tydzień.

Usłyszałam od lekarza :

– Dobrze byłoby, żeby już się urodził.

Hm, no dobrze, ja też tego pragnę. Otwieram się i czekam.

Mijały kolejne dni, w między czasie występowały drobne zaburzenia w zapisach ktg, przez które zgłaszałam się na sor codziennie.

Myślałam : no życie.  Nie ja pierwsza, nie ostatnia.

Ale coś zaczęło się we mnie łamać.

Co jeśli będzie CC?- nie było jeszcze na to miejsca…

40+1, 40+2, 40 + 6….

i jak mantrę słyszałam od innych : czas urodzić, a może to już ?, a wy jeszcze w dwupaku ? długo jeszcze ?  czy już urodziłaś.. aż przestali pytać…

Przecież robiłam wszystko, co mogłam, wszystko co pisali w internecie, zastosowałam wszystko, co pomagało innym.

Tłumaczyłam sobie: on ma czas, on ma czas.

41+ 1:

– Pani Magdo, kładziemy się do Patologię ciąży, będziemy indukować poród.

 

Błagam nie… cała wiedza medyczna dotycząca powikłań, stanęła mi przed oczami.

Ale zgodziłam się… Zaczęłam się bać o życie Miłosza i jego dobrostan. O 15 już leżałam na oddziale.

 

Godzina po godzinie. Mijała środa… powtarzałam sobie wciąż relaksacje błękitnego porodu na słuchawkach, żeby zasnąć głęboko- czułam jakbym była w domu, dawały mi poczucie bezpieczeństwa.

Czwartek:

– Szyjka nie gotowa na cewnik – słyszę po badaniu.

Nadzieja : na pewno w nocy się zacznie, modliłam się chociaż o 41+ 3, żeby dać Miłoszowi czas. Mam dobę, czyli idealnie.

Piątek rano, KTG. Znowu cholerna cisza, nienawidziłam tych kolejnych poranków.

– Zakładamy cewnik do szyjki.

Nie ma rady.  Trudno mi. Boję się najzwyczajniej świecie, nie wiem co mnie czeka.

Modliłam się.

Boże nie czuje Cię, pozostaje mi Ci ufać, że masz swój czas i to Twoje działanie.

Przecież do Łazarza przyszedłeś za późno, a jednak na CZAS, najwłaściwszy czas.

 

Sobota rano, 27.04.24:

6.30 :

– Balonik nie wypadł ?- słysze od położnej, podczas mierzenia ciśnienia- nie było skurczów? Tylko one mówią, że poród się zaczyna.

Nic…. poza nieprzespaną nocą i rozpierającym bólem z powodu cewnika.

 

8.00:

– Pani Magdo, jest pani gotowa?

Ja? Jak nigdy wcześniej. Chce go już zobaczyć, Chcę go już wziąć na ręce- myślę.

– Czas iść.

 

Wchodzę na swoją salę porodową, opatulona szlafrokiem. Salę słoneczną, nawet przytulną. Jest przepiękna pogoda. Ogromna wanna, światełka, tabliczka gotowa, by ułożyć litery imienia mojego dziecka “rodzi się…” – jak w szpitalu Południowym na tych wszystkich wzruszających zdjęciach.

Poznaje Magdę i Marlenę.

Wydają się ciepłe, życzliwe.

Magda pytanie mnie o plan porodu. Miło mi. Rozmawiamy.

Są blisko, widzę że mogę im szybko zaufać.

Jakoś mi lżej.

Marlena pyta, czy mam ochotę na jakiś olejek zapachowy .

– Mogę? Bardzo chce nawet mam ze sobą kilka….

– To  twój poród, to Ty musisz czuć się tutaj dobrze, jeśli chcesz Mateusz może być tu z tobą.

Ja czuje, że jeszcze nie teraz, nic się przecież nie działo i możliwe, że nic się nie zadzieje.

Pierwsze mililitry “nieproszonej w mojej głowie” oksytocyny.

Rozmawiam przez telefon z Mateuszem – emocje, wraz z drobnymi łzami, powoli się uspokajają. Czuję się ukochana. Będzie dobrze.

Modlę się powtarzając w sercu: niech się dzieje to czego pragniesz dla nas Boże, niech się dzieje to czego pragniesz dla nas Boże, ufam Ci na maksa.

 

Przychodzi pani doktor,

– Dzisiaj Panią rozwiązujemy, nie możemy czekać.

Czuję ulgę: to już dzisiaj , to już dzisiaj, zobaczymy się wreszcie.

 

Położne bardzo się troszczą, namawiają na sen. Proponują  zmianę pozycji mimo monitoringu tętna.

 

Zostaję sama.  Ja, Miłosz, Bóg i cisza.. Czytam na ścianie RODZI SIĘ MIŁOSZ.

A obok: there is no way to be a perfect mother and a milion ways to be a good mother.

 

ODPUSZCZAM. Niech będzie co ma być.

Godzę się na indukcję w sobie, godzę się na CC, godzę się na poród naturalny i czuję, jak wreszcie moje ciało odpuszcza, po tylu dniach oczekiwania i walki, że chcę po swojemu.

Jak nigdy dotąd. Otwieram się na wszystko. I myślę o Miłoszu – że to imię od Miłości. Pasuje Mu, bo odkąd się począł, uczy mnie, co jest najważniejsze – ufać Miłości.

Zaczynam odczuwać radość i podekscytowanie na myśl o spotkaniu.

 

Mateusz wpada na chwilę, przywozi potrzebne rzeczy, przytulamy się. Obiecuje wrócić za kilkanaście minut.

 

13.00:

Ogarnia mnie senność, siedzę na worku sako. Powoli zaczynają się skurcze. Są na tyle intensywne, że ciągle mnie wybudzają. Magda pyta, czy w porządku.

Chyba potrzebuje wstać, ciężko mi siedzieć.

Dziewczyny pomagają mi wstać, czuje jak ciepłe wody leją mi się po nogach na podłogę, przepraszam. Ale widzę na ich twarzach uśmiech i słyszę  : “czyste wody”.

Idąc do toalety, lekko zamroczona piszę do Matiego: “szybko”.

Po powrocie marzę o tym, żeby zjeść na kolana i oprzeć się piłce. Bujam się na niej, kołysze, wydaje dźwięki.

Pojawia się Mateusz, daje mi olejki, włącza relaksacje, muzykę, słyszę “Zaufaj serce me”. Proponuje mi masaż, ale to mocno mi przeszkadza…

Skurcze są częste, dość bolesne, ale podążam za nimi. Proszę o Tens, ale też mi przeszkadza…

 

 

Po kilku minutach,  wchodzi inna  niż Magda, położna, dużo starsza od niej:

– Musi się Pani położyć, KTG się gubi.

– Ale ja nie mam siły, nie chce.

– Musi się Pani wziąć w garść, postarać się, bo udusi Pani dziecko. Niech Pani nie marnuje siły na wydawanie dźwięków, to pani nie pomoże, to nawet początek porodu nie jest, trzeba dotrwać chociaż do 2 cm rozwarcia, żeby dostać znieczulenie, szybko…

 

Skurcz za skurczem, nie pozwala mi wstać, kojarzę te i podobne teksty z opowieści innych mam..

Próbuje dyskutować, ale coraz trudniej, w napięciu poradzić sobie ze skurczami.

Słyszę stanowczy głos Mateusza :

– Madzia, jak będzie dobre KTG to wstaniesz, pomogę Ci, chodź.

Starsza położna wyszła.

 

Nie wiem ile czasu minęło, te chwile na łóżku były dla mnie bardzo trudne, a myśl, że to nie jest początek porodu, totalnie mnie łamie. Mam wrażenie, że to dla mnie koniec.

 

Wchodzi Magda:

Przepraszam, ale nie ja nie dam rady, błagam zróbcie mi CC. Magda, poddaje się, nie poradzę sobie, jeśli to nawet nie jest początek porodu.

– Ok, słyszę Cię, czego Ci potrzeba ?

– Wstać, proszę, chce wstać.

– Idziemy pod prysznic ?

– Spróbujmy– odpowiadam bez wahania.

– Tylko Cię zbadam, pozwolisz mi ?

– Zgadzam się na wszystko, tylko chce wstać.

Po chwili ciszy, widzę uśmiech Magdy.

– Jest 4-5 cm rozwarcia, jeśli chcecie fotografa to jest idealny moment.

 (Dobrze że Mateusz wtedy był ze mną, bo ja ze zmęczenia oczywiście powiedziałam, że nie chcę.  Ale mieliśmy wcześniej umowę ze sobą, że może tak być i jeśli się nie zgodzę, to Mateusz i tak miał zadzwonić do Julity).

Poczułam,że wracają mi siły. Szybko wstaje, by iść  pod prysznic i proszę o znieczulenie.

Ciepła woda, to było to czego mi było trzeba.

3 skurcze i czuję nagle silne parcie. Dźwięk, który wydawałam wcześniej nie przynosi mi ulgi, muszę mocno zniżyć ton, mam wielką ochotę przeć.

Boję się jednak, że te 5 cm to za wcześnie. Czuje zagubienie.

Wchodzi anestezjolog.

 

– Magda, nie wiem co się ze mną dzieje, nie dam rady opanować parcia.

Zbadam Cię…. mamy pełne rozwarcie. Nie możemy podać już znieczulenia.

 

Idę na łóżko, opieram się, na kolanach… Miłosz niechętnie się przesuwa.

Próbuje na czworaka, ale ból jest nieznośny przy pochyleniu ciała do przodu.

Z jedną nogą na łóżku na wydechach – nadal nie schodzi, tak płynnie jak powinien.

Może na kucaka, na brzegu łóżka … nie ma postępu…

Skurcze są coraz krótsze. Dostaje większa dawkę oksy.

Miałam wrażenie, że druga faza trwała kilka minut, ale w rzeczywistości Miłosz  ok 1,5 h próbował przesunąć się do wychodu miednicy. W międzyczasie wchodzi Julita.

 

Słyszę, że na sali jest też starsza położna, boleśnie mnie bada, ale jest pewna:

-Jeszcze się nie zrotował, kładziemy się na boku..

Układam się wygodnie. Mateusz pomaga położnym dotrzeć do mnie, bo słabo kontaktuje. Pamiętam szczególnie jego niski głos:

-Głębszy wdech i przyj, przyj przyj.

Staram się ze wszystkich sił.

– Jeśli natniemy krocze, będzie szybciej – słysze od pani doktor.

– Błagam nie, wolę peknąć.

– Ok, tylko musi Pani słuchać Magdy.

Czuje, że Miłosz powoli  zsuwa  się w dół.

Po chwili czuję pieczenie. Znam to z opowieści pacjentek. Czuje radość… już blisko. Mam niesamowicie dużo siły !

Nagle ogromne poczucie ulgi, JEST.

Magda kładzie mi ciepłe, spokojne ciało Miłosza na brzuchu. Płaczę ze wzruszenia.

-Udało się, udało się- krzyczę – Tu jest mój syn. (Tego momentu nie da się opisać słowami).

Wydawało się, że tak dobrze go znam.

Jest taki śliczny. Oglądam jego małe stópki i rączki,  które czułam w ciąży.

Mateusz przecina pępowinę. Magda głośno liczy ilość ruchów nożyczkami

– Jeden, dwa. Spotkamy się jeszcze 2 razy.

Wszyscy wybuchnęli śmiechem.

 

…nie wykluczam – to było największe i najsilniejsze doświadczenie mojej kobiecości.

 

 

 

 

 

 

Skip to content