loader image
Przejdź do treści

Vita & Familia

Strona główna » Historia narodzin pewnego chłopczyka

Historia narodzin pewnego chłopczyka

Od początku historia miała swój cudowny bieg i początek.
Kiedy w lutym tego roku w trakcie cyklu rekolekcji “randki małżeńskie” nawialiśmy z mężem z jednego spotkania aby wyjechać na długo upragniony wyjazd do Zakopanego w przypływie radości i emocji w moim mężu po długim czasie nie dopuszczania  do siebie chęci posiadania kolejnego dziecka był w stanie otworzyć się i przyjąć na świat kolejne życie. Jego zgoda była jednoznaczna z przyjęciem  nowego życia które kilka dni później poczęło się w moim łonie.
3 ciąża niby kolejna a tak różna od poprzednich. Fizycznie ciało reagowało bardzo podobnie ale stan mojego umysłu był kompletnie w innym wymiarze. Czułam że chciałabym bardziej niż wcześniej przeżyć ten stan błogosławiony bliżej Dawcy Życia. Wiedziałam że jestem w stanie urodzić siłami natury, że dwa poprzednie porody były piękne I dobre, że ciąże przebiegały bez powikłań, że do wszystkiego byłam perfekcyjnie przygotowana ( no może po za lekcją o połogu która obecnie chciałam lepiej odrobić po poprzednim trudnym czasie po narodzinach Stanisława). Skupiłam się wyjątkowo na pięknej relacji z Panem Bogiem który otworzył przede mną pokłady swojej miłości i dobroci do naszej rodziny. Końcówka ciąży nie była łatwa bo doświadczyła nasza rodzinę mocno zdrowotnie  z każdej strony niepomyślne diagnozy na temat starszych dzieci, problemy fizyczne. Z perspektywy czasu dostrzegłam w tych trudnościach dobro i jedynie wielka miłość dla nas. Czas samotnie spędzony bez pomocy bliskich w trakcie choroby opiekując się 2 dzieci był trudny ale owoce jakie przyniósł były o wiele większe niż moje zmaganie się z tymi trudnościami.
Poród chłopczyka o nieznanym jeszcze imieniu..;)
Myślałam że organizm po chorobie da czas na regeneracje i urodzę kilka dni później. Wiec dzień terminu porodu (2.12) miałam intensywnie zaplanowany w kalendarzu. Od rana ćwiczenia, okołoporodowa grupa wsparcia, ostatnie zakupy do domu ( oczywiście bardzo ważna firanka do salonu) przysłoniły mi pojawiające się co jakiś czas delikatne skurcze w dole brzucha. Wieczorem postanowiliśmy z mężem udać się do zaprzyjaźnionego kapłana i poprosić o szczególne indywidualne błogosławieństwo dla nas i naszego dziecka na czas porodu oraz modlitwę o szczęśliwe rozwiązanie. Do domu wracałam spokojna że wszystko co miałam zamknąć przed porodem jest załatwione.  O godzinie 19 wybrałam się ze swoją ciocią ( matką chrzestna) na pokaz filmu o położnej Stanisławie Leszczyńskiej. Nigdy nie oglądam filmów wojennych bo na długo wzbudzają we mnie ogrom emocji i trudnych myśli które niepozwalana się od nich oderwać jeszcze długo długo po. Ale jednak coś w sercu podpowiedziało żebym szła pomimo że bliscy odradzali w moim stanie przeżywać takie trudne emocje. Jednak film choć wyjątkowo dotkliwie dotykający sfery życia o które trzeba było tyle walczyć i przezwyciężać tak potworne i przerażające trudności których doświadczały rodzące matki w obozie koncentracyjnym pozwolił mi q sercu docenić i dziękować Panu za czas w którym jestem i mogę godnie nosić i rodzic życie. Cały porod dziękowałam Bogu za luksus którego doświadczam. Za ciepły piec w domu. Za ciepła wodę w wannie. Za zapach świec olejków. Za miłość która była w powietrzu.
Zasnęłam po filmie na krótka chwilę bo obudził mnie mocny skurcz wraz z którym odszedł czop śluzowy. Najpierw długi podziw nad cudem natury i kilkuminutowe oglądanie tej galaretowatej wydzieliny która tyle miesięcy chroniła mój skarb przed drobnoustrojami z zewnątrz! Jak ja kocham matkę naturę że tak pięknie wszystko zaplanowała!
Później 3 smsy. Do położnej ze chyba to dziś. Do przyjaciółki z prośbą o wspólny różaniec ( który oczywiście odbył się online ) I spontanicznie do zaprzyjaźnionej fotografki która na poprzedni porod nie zdążyła dotrzeć bo rozegrał się w szalonym tempie.
Alina przyjechała niespodziewanie po 15 minutach. Na początku trochę mnie to spięło bo serio nie sądziłam że tej nocy  jednak urodzę. Ale to był strzał w 10. Alina była a zarazem czułam ze w domu wszystko i wszyscy śpią. Mąż przysypiał na kanapie.  Dzieci słodko spały. W domu cisza. Jedynie zapach ziół piękny olejek w dyfuzorze, ulubiony trzask drzewa w rozpalanym piecu, świece i ulubiona muzyka. Ciemno cicho ciepło. To czego trzeba w porodzie! Alina pomogła mi posprzątać w kuchni, nakroić ciasto, zaplotła mi pięknego warkocza na włosach, umyła wannę i zapaliła w łazience świece. Czas płyną spokojnie. Chodziłam mruczałam przytulam się co chwila do męża aby pomasował mi stopy w które zmarzłam. I nie wypuszczałam z ręki różańca. Modlitwa towarzyszyła mi przez cały czas. Każdy skurcz i niedogodność jaka odczuwałam ofiarowywałam w różnych intencjach. Skurcze nasiliły się na tyle i były już co 3 minuty że postanowiłam zadzwonić po położną aby jednak się zaczęła do nas zbierać. W tym czasie postanowiłam iść do wanny . A że łazienka z wanną jest w naszej sypialni w której spał nasz synek postanowiliśmy go przenieść do jego pokoju. Wtedy też się obudził I zdziwił bo chyba wyczuł że coś się zaraz wydarzy. Poszłam z nim do pokoju aby spróbować go uspać. Przeżywanie skurczy w pozycji leżącej udając że śpię było niesłychanie trudne i pokazało mi całkowity brak niezgody z tym co natura podpowiada aby być w ciągłym ruchu. Chodząc kucając o wiele łatwiej było przyjmować nasilające się skurcze. Po prawie 40 minutach wreszcie zasnął… z radością wyszłam przywitać się z Gosią – położną, która razem z mężem i Aliną przysypiali przy ciepłym piecu i herbatce w salonie. Poszłam skorzystać z wanny. Ulga niesamowita. I przyjemny dźwięk wody. Łazienka to mój azyl w domu czułam się jak w spa. Skurcze były coraz mocniejsze i ku mojemu zdziwieniu bo badaniu Gosi że jest niewielkie rozwarcie trochę mnie to zaniepokoiło. Poród już trwał co najmniej 3 godziny skurcze co 3 minuty a taki marny postęp pomyślałam? Ale przecież modliłam się aby poród nie był taki szybki jak poprzedni i nagle przypływ dziękczynienia za ten cudowny czas który mogę spędzić przygotowując się na powitanie naszego cudu. Wybrałam pospiesznie kilka ubranek i pieluszek aby mieć mieć w co utulić nasze maleństwo poprawiłam swój Make-up aby wyglądać i przywitać syna jak prawdziwa bogini! I wtedy akcja nabrała rozpędu i tak naprawdę nie wiem kiedy było już 8 cm. Weszłam z powrotem do swojej wanny poczułam kilka intensywnych skurczów I czułam jak główka naszego maluszka powoli wychodzi ze mnie. Gosia spokojnie siedziała w progu łazienki obserwowała raczej milczała i czułam ze jest przy mnie choć daje mi wiele swobody. Maź na chwilę odsunął się aby przejąć opiekę nad Stasiem który właśnie się obudził. Usłyszał 2 pierwsze i ostatnie moje odgłosy. Krzyk radości. Wtedy mogliśmy razem ucałować naszą najsłodszą i najpiękniejszą miłość…
Staś przyszedł przywitać się ze swoim bobo. Natomiast starszy brat który tak bardzo pragnął uczestniczyć w narodzinach bobo całkowicie ogłuszony odgłosami radości i zgiełku który nagle zapanował w naszym domu spał jeszcze przez kolejne 3 godziny. 😉 radości było tyle że do tej pory nie jestem w stanie opisać szczęścia które dal mi ten poród.
Jest niespełna 2 doba po narodzinach. 2 dzień polegiwania w łóżku I cieszenia się bliskością i maleństwem.
Za namową Magdy pisze tą opowieść bo jak powiedziała, że najlepsze historie opisuje się na oxytocynowym haju pomyślałam, że to dobry moment bo niewiadomo kiedy zaskoczy mnie ten przewidywalny babyBlues 🙃
Moje serce wypełnia nieskończona miłość do Stwórcy za dar życia którym nas obradował. Za poród piękny jak z najlepszej bajki którego tak doskonale nawet nie mogłam sobie wyśnić. Za naszego chłopczyka, który jest prawdziwym obrazem miłości. Za życie. Chwała Panu ❤
Skip to content