loader image
Przejdź do treści

Vita & Familia

Strona główna » Narodziny Basi

Narodziny Basi

Poród- moja historia

Myślałam, że w życiu już nic mnie nie zaskoczy , dopóki nie dowiedziałam się, że jestem w czwartej ciąży. Wiadomość ta- z początku zaskakująca- wkrótce stała się dla mnie, dla mojego męża i naszych dzieci powodem do ogromnej radości.

Od pierwszych tygodni ciąży zaczęłam myśleć o porodzie. Jako fizjoterapeutka dziecięca, spotykając się z dziećmi i ich rodzicami w gabinecie  słyszałam różne historie porodowe, najbardziej jednak intrygowały mnie opowieści o porodach domowych. Już 4 lata temu, będąc w trzeciej ciąży, w mojej głowie pojawiła się myśl o porodzie w domu, jednak myśl ta została wyparta przez strach, że przecież może wydarzyć się coś niespodziewanego, że może coś złego stać się ze mną lub z dzieckiem, że w szpitalu na pewno będzie bezpieczniej. Dlatego też odrzuciłam wtedy myśl o porodzie domowym i urodziłam syna w szpitalu. Po tym doświadczeniu powiedziałam sobie, że jeśli kiedyś będę jeszcze w ciąży to na pewno nie urodzę w szpitalu. Dlatego dowiedziawszy się, że znów zostanę mamą, podjęłam decyzję o porodzie w domu. Powiedziałam o tym swojemu mężowi, na szczęście nie oponował (zwykle zgadza się na moje pomysły 😊).

Chciałam dobrze przygotować się do porodu. Około czwartego miesiąca ciąży, gdy ustały mdłości zaczęłam czytać i oglądać filmy o domowych porodach, szukałam informacji o porodach dobrze przeżytych, wiedziałam, że jeśli pozytywnie się nastawię to wszystko będzie dobrze. Będąc w piątym miesiącu ciąży zadzwoniłam do położnej, która zajmuje się odbieraniem porodów domowych. Moja ciąża przebiegała bez żadnych komplikacji, dlatego zostałam zakwalifikowana do porodu domowego. Od tej chwili zaczęłam fizycznie przygotowywać się do tego wydarzenia- nauka oddechu, ćwiczenia dna miednicy, metody łagodzenia bólu. Czułam się świetnie, pracowałam zawodowo do 36 tygodnia ciąży.

W dniu kiedy miałam urodzić, od rana przeczuwałam, że to będzie właśnie ten dzień. Zaczęłam „wić gniazdo”- zmieniłam pościel, pozmywałam podłogę, przygotowałam kocyk dla dziecka. Czułam delikatne skurcze przechodzące od pleców do brzucha. W południe napisałam wiadomość do położnej, że dziś będę rodzić i żeby była w gotowości. O 18.00 skurcze były co 5 minut, wprawdzie mało intensywne, ale regularne, w obawie przed tym, że u wieloródek porody rozkręcają się bardzo szybko, zadzwoniłam do położnej, żeby przyjechała.

– „Nie wyglądasz na kobietę rodzącą”- powiedziała zaraz po przekroczeniu progu mojego domu i miała rację, po badaniu okazało się, że kanał rodny jest drożny, ale szyjka niezgładzona.

-„To może potrwać nawet trzy dni”- powiedziała.

– „ O nie”- pomyślałam. Czyżby tym razem intuicja mnie zawiodła? Położne postanowiły zostać u nas jeszcze dwie godziny

– „może się rozkręcisz”- powiedziały.

Niestety po dwóch godzinach skakania na piłce, chodzenia po schodach i robieniu przysiadów, moja szyjka nie chciała się rozwierać. Postanowiłam, więc wysłać położne do domu, skoro to ma trwać jeszcze trzy dni…zanim jednak położne pojechały, uklękłam przy łóżku w sypialni i zaczęłam odmawiać różaniec, była to wigilia wspomnienia Jana Pawła II. Zaczęłam się modlić

-„Janie Pawle proszę Cię wstaw się za mną, bo chciałabym dziś zacząć rodzić”.

Nagle poczułam wilgoć i zobaczyłam, że strużka jakiegoś płynu spływa po moim udzie. Okazało się, że odszedł czop śluzowy, a po badaniu położna stwierdziła, że szyjka zaczyna się zgładzać.

-„dzięki Bogu”- pomyślałam- „Jeśli dobrze pójdzie dziś w nocy urodzę”.

Skurcze były coraz intensywniejsze, zauważyłam, że są one bardziej efektywne jeśli leżę i tylko oddycham w skurczu. Leżałam więc, obok mojego męża, przysypiając między skurczami, pamiętając o oddechu z długim wydechem w skurczu (gdy wybijałam się z rytmu, mój mąż mnie wspierał- „Aniu zgubiłaś oddech”- mówił 😊). Skurcze stawały się coraz intensywniejsze, z 5-7 minutowymi przerwami między nimi. Położna zauważyła, że poród jest już w fazie zaawansowanej ,po sprawdzeniu rozwarcia- 6 centymetrów. Byłam zaskoczona, bo pamiętam z poprzednich porodów w szpitalu, że na tym etapie ból wydawał mi się nie do zniesienia, natomiast teraz leżałam sobie w wygodnym, bezpiecznym miejscu i w zasadzie czułam skurcze, których nie nazwałabym bólem.

Położna zaproponowała, żebym zeszła na rozłożony na podłodze materac do pozycji na kolana. W tej pozycji  poczułam, jak główka dziecka przesuwa się w dół i od razu musiałam zacząć przeć…coś niesamowitego! W skurczu słyszałam głos mojego męża :-”jesteś silna, dasz radę!”. Po trzech skurczach partych, o 4.47 w dzień wspomnienia Jana Pawła II, urodziłam Basię, z ochroną krocza, bez żadnych komplikacji. Starsze dzieci spały spokojnie w swoich sypialniach. Później trzymając Basieńkę w swoich ramionach urodziłam łożysko. Po wszystkim położne pomogły mi pójść pod prysznic (w tym czasie mój mąż tulił nasze maleństwo), a potem wskoczyłam do swojego łóżka.

Niesamowite jest to jak szybko doszłam do siebie po porodzie, następnego dnia siedziałam uśmiechnięta na kanapie z kubkiem herbaty, a po tygodniu poród wydawał mi się czymś bardzo odległym, tylko wspaniałe wspomnienia tej chwili nie pozwalają mi o niej zapomnieć.

Jestem szczęśliwa, że mogłam doświadczyć tak wspaniałego porodu. Jestem przekonana, że dobrze przeżyty poród ma wpływ na całe macierzyństwo.

Minął prawie miesiąc od mojego porodu, gdy piszę tę historię. Patrzę na moje maleństwo jak spokojnie śpi i tak miarowo oddycha- „najspokojniejsza z całej czwórki”- myślę sobie :-„ bo urodziła się w poczuciu bezpieczeństwa i miłości oraz ma potężnego orędownika w niebie- Jana Pawła II.

P.S Mina naszych dzieci gdy tuż po przebudzeniu zobaczyły siostrę – bezcenna😊

Skip to content