To historia porodu mojego trzeciego dziecka… planowany domowy poród.
Wyobrażenia
Myślałam, że przy prawidłowo przebiegającym czasie dziewięciu miesięcy nic szczególnego mnie nie zaskoczy.
Tym razem nauczona doświadczeniem umiałam zdefiniować swoje potrzeby i bardzo chciałam, aby te narodziny miały wyjątkową atmosferę.
Jako że pracowałam zawodowo do 32 tygodnia i codziennie edukowałam inne mamy na na spotkaniach przedporodowych argumentując zalety świadomego przygotowania do porodu, sama chciałam urodzić w sposób naturalny w domu, do wody w blasku świec, w obecności męża i śpiących dzieci..
No tak plany, plany..
Małe rzeczy tworzą całość.
Miałam termin na 04.05
Cieszyłam się, że będę rodzić w majówkę. Dwoje dzieci rodziłam punktualnie w wyliczonym terminie.
Nic nie wskazywało na wcześniejszy poród. Tak myślałam zanim zaczęła sie pandemia.
Po 6 tygodniach lockdownu, chodzenia po ścianach moich dzieci i wymyślania aktywności by zaspokoić ich dzikie potrzeby moje dziecię postanowiło opuścić ciepłe gniazdko.
Planowałam urodzić w majowy weekend, najlepiej w niedzielę, w każdy inny dzień mąż akurat miał intensywne prace poza domem. Marzyłam o rosołku w wolnowarze, basenie z wodą w blasku świec w kadrze fotoreportażu porodowego.
A jak wyszło?
Rzeczywistość
Zaczęło się.. w niedzielę Bożego Miłosierdzia a dokładnie o 3.30 obudził mnie skurcz, na tyle mocny, że usiadłam:)
Co prawda niedzielne popołudnie było jakieś takie bez entuzjazmu, ale niespecjalnie mnie to martwiło. W końcu od 6 lat nie przespałam całej nocy, dzieci też odczuwały skutki izolacji, więc można powiedzieć – po spokojnej niedzieli w domu padłam w sen.
Wybudzona przez skurcz, poszłam do toalety. Pomyślałam, że to silny przepowiadający. Zanim doszłam do łazienki, to trasa raptem na 10 kroków, miałam po drodze jeden przystanek na kolejny skurcz. To już mi lekko podniosło poziom adrenaliny. Nim usiadłam na toaletę miałam kolejny skurcz i już ujrzałam odchodzący czop śluzowy. Zanim ogarnęłam bieliznę już odczułam naturalną lewatywę. Jak dobrze, że ciągle byłam w toalecie.
No nic.. jednak dziś będę rodzić i to coś szybko się zaczyna. Jest godzina 3.40 dzwonię do położnej. Szybko odebrała, będąc na nocnym dyżurze w szpitalu. W pierwszej chwili ucieszyłam się, że nie śpi.. w drugiej zmarniałam, gdy dowiedziałam się, że będzie mogła przyjechać dopiero o 7 kiedy skończy pracę.
Była tak samo zaskoczona sytuacją jak ja. Przecież wzięła urlop na ten mój poród, żeby nie było jak z ostatnim, a tutaj taka akcja na tydzień przed zaplanowanym urlopem..
Działam w emocjach, biorę dwie tabletki nospy i kładę się do łóżka.
Żadnej relaksacji, świeczek i rozluźniania.
Trzeba zacisnąć nogi i poleżeć jeszcze trzy godziny.
I ten czas zdawał się być torturą psychiczną.
Każdej mamie przekazuję wskazówki o relaksacji i przeżywaniu skurczów, oddychaniu i pozycjach wertykalnych, a sama leżę jak kłoda, lekko coś mruczę.. Jak to mówią szewc bez butów chodzi ;P. W tym czasie budzę męża i proszę, aby przyniósł prądy TENS i termofor na plecy. W międzyczasie czuję straszny głód, chwytam daktylowego batona między skurczami.
Czuję się taka bezradna- nie tak miało być.
Jeszcze słyszę od męża : “Ale naprawdę dzisiaj będziesz rodzić?
Odpowiadam : Przecież już się zaczęło…!
Na co on wzdycha : 20 kwietnia ..dzisiaj otwierają lasy ( pamiętacie zakaz wchodzenia do lasów:).. dzisiaj jest rocznica urodzin Adolfa Hitlera a Ty rodzisz..
TRUD
W tym momencie doznałam sztandarowego antywsparcia, ale cóż też czułam żal, że to nie będzie maj. Powiedz to dziecku heh.
Jak się później okazało z masą ciała nowonarodzonego – Pan Bóg mnie bardzo oszczędził dając mi poród dwa tygodnie wcześniej.
A więc skurcze trzymały się regularnie co 3- 4 minuty aż do 7 rano, a ja w tym leżeniu i czekaniu odmawiałam różaniec i ofiarowałam każdy następny skurcz w wybranej intencji. To był trudny moment dla ciała lecz bardzo potrzebny i oczyszczający dla ducha. Przynajmniej ból nie był na darmo 🙂
O 6.00 przybiegła moja młodsza córka. Widok mamy okablowanej słuchawkami z telefonu i prądami TENS dziwnie mruczącej nie zachęcił ją do skoku pod maminą kołderkę, wiec chwyciła mój nadgryziony baton i pobiegła do swojego łóżka.
Kilka minut później przyszła moja starsza córka. Zobaczyłam nieśmiały uśmiech i tak dojrzale brzmiące słowa z ust mojej 6-latki : “Mamusiu rodzisz ” i położyła się za mną by mi masować plecy.
Na chwilę zmiękłam..
Ta ostatnia godzina wyczekiwania bardzo szybko minęła.
Akcja finałowa
7.20 przybiega moja domowa położna. Szybkie badanie i hasło: 7cm.
W pośpiechu zaczęli z mężem rozwijać przewód do basenu by nalewać wodę.
Pozwoliłam sobie łaskawie by wstać. Jest położna, jest basen wiec odetchnęłam.
Wystarczyła grawitacja, abym poczuła skurcze parte.
Kiedy domownicy starali się wszelkimi sposobami uzupełnić poziom wody w basenie, a wyglądało to dość komicznie – w ruch poszły garnki bo okazało się, że przewód nie jest kompatybilny z baterią prysznicową i jakimś słabym strumieniem ta woda się lała.
Krzyknęłam tylko: ” Co z tą wodą”?
Druga położna, która właśnie dojechała, szukała mnie wzrokiem nie wiedząc skąd mnie słyszy.
Skurcze były na tyle mocne i długie, że mogłam jedynie pomachać ręką z dna basenu aniżeli pozdrowić się jakimś dzień dobry.
I tak punkt 8.00 w basenie z ilością wody sięgającą mi do kostek, a rodziłam w pozycji kolankowo-łokciowej urodził się Jerzy Michał.
Ku zaskoczeniu wszystkich, silny duży chłopak, który od razu dorwał się do piersi i nie okazał ani krzty zmęczenia porodem. Głodny mleka i bliskości mamy.
Kiedy tak go karmiłam przez kolejne 30 minut zdążyła nas otulić wlewająca się woda do basenu.
Moje szczęście z narodzin wyczekiwanego dla odmiany SYNA przyćmiło niespełniony scenariusz porodowy.
Morał
Jeśli chcesz rozśmieszyć Pana Boga, powiedz mu o swoich planach.
Moje się nie spełniły. Ufam, że nie były potrzebne.
Czy rutyna gubi ?
Czy poród może zaskoczyć?
Czy ten pozytywny może być jeszcze bardziej pozytywny?
Owszem.
Zamiast romantycznego nocnego porodu przy świecach z unoszącym się zapachem rosołu z wolnowara w pewien majowy dzień..
był energiczny poniedziałkowy poranek z początkiem bladego świtu bez wody w basenie i ulubionej koszuli.
Fotograf nie miał szans dojechać bo z wrażenia zapomniałam zadzwonić:)
To był najszybszy i najmocniejszy poród jaki przeżyłam.
Urodziłam też największe dziecko z moich wszystkich.
Nr 1. 3850g 40 tydzień
Nr 2. 3350g 39 tydzień
Nr 3. 3900g. 38 tydzień
Moja położna zapowiedziała urlop od 37 tygodnia przy następnym dziecku i przeprowadzkę do mnie na ostatni miesiąc.
W tym porodzie okazało się, że nie potrzebuje niczego co wydawało się być niezbędne i konieczne, bo..
“wszystko mogę w Tym, który mnie umacnia” (Flp 4,13).