loader image
Przejdź do treści

Vita & Familia

Strona główna » Narodziny Zosi

Narodziny Zosi

Historia mojego drugiego porodu zdecydowanie różni się od tej pierwszej.

Będąc bardziej świadomą mamą, dużo więcej uwagi poświęciłam na przygotowanie się do samego porodu. Marzyłam o porodzie domowym, w pozycji wertykalnej, powoli, po cichu i po mojemu. Zdecydowałam się jednak na poród w szpitalu, w którym prowadziłam ciążę. Miałam tam zapewnioną opiekę męża, który miał odbywać staż lekarski na oddziale położniczym w terminie mojego porodu. Miesiąc przed porodem postanowiliśmy odwiedzić teściów mieszkających pod Warszawą.

W noc poprzedzającą nasz powrót do domu strasznie źle się czułam, nie mogłam spać, bolał mnie brzuch. Nad ranem obudziły mnie znajome skurcze w podbrzuszu. Przestraszyłam się strasznie, ponieważ był to dopiero początek 36 tygodnia ciąży. Wmawiałam sobie, że to nie są żadne skurcze porodowe, że zaraz przejdzie. Wzięłam no-spę, a skurcze się jeszcze bardziej nasiliły. Z płaczem obudziłam męża.  Wstała również nasza starsza córeczka. Próbowałam wmówić sobie i mężowi że to nie poród, że zdążymy wrócić do rodzinnego miasta, do Białegostoku. Skurcze się nasilały, występowały co 3 minuty.

W głowie miałam setki myśli. Co stanie się z naszą starszą córką, jak sobie beze mnie poradzi, jeśli urodzę wcześniaka zabiorą mi małą na oddział, w szpitalu będziemy pewnie kilka tygodni. Mąż mnie uspokajał i zdecydował, że szybko jedziemy na porodówkę. Do ostatniej chwili wmawiałam sobie że nie rodzę i że zaraz spokojnie wrócimy do domu. Na izbie przyjęć akcja trochę zwolniła, prawdopodobnie przez mój stres. Leżąc na ktg modliłam się „Panie Boże bądź wola Twoja, zrób tak jak uważasz, tylko mnie z tym nie zostawiaj samej”. Po minucie od mojego westchnienia weszła pielęgniarka zakładając mi opaskę do przyjęcia na salę porodową. Nie byłam zadowolona, ale wiedziałam że podołam i urodzę moją Zosię. Teraz liczyła się głównie ona.

Na salę porodową poszłam z mężem. Byłam pełna obaw, ale coraz bardziej się uspokajałam. Zostaliśmy sami z mężem, który mnie ciągle uspokajał. Przyszła położna, która okazała się fantastyczną osobą. Dała nam dużo wskazówek i co chwilę do nas zaglądała.  Skurcze zaczęły przyspieszać i nabierać mocy. Starałam się wykorzystać każdy skurcz. Chociaż przyznaję, że byłam bardzo słaba, ponieważ od poprzedniego wieczoru nic nie zjadłam. Poród ćwiczył mnie w cierpliwości i pokorze, których to cnót ostatnio bardzo mi brakowało. Końcówka 1 fazy porodu bolała strasznie, dłużyło mi się, ciągle pytałam kiedy to się już skończy. Mąż był przy mnie i dopingował mi. Nie pozwolił mi się poddać. Pomagał wraz z położną przy przyjmowaniu pozycji wertykalnych. Druga faza porodu okazała się dużo krótsza.

W 36 tygodniu ciąży, siłami natury urodziłam zdrową córeczkę Zosię. Malutka pięknie sama oddychała, otrzymała 10 punktów, była taka cudowna i cieplutka. Od razu po porodzie zabrano mi ją, aby zrobić dokładniejsze badania. Czułam się z tym bardzo źle. Nagle jej nie było. Wystąpiły komplikacje z urodzeniem łożyska, znowu zaczęłam się denerwować, dodatkowo nie miałam mojej Zosi. Na szczęście udało się lekarzom opanować sytuację z łożyskiem, przeleżałam 4 godziny na sali czekając aż zobaczę córkę.

Dopiero na oddziale po 5 godzinach od porodu przyjechała moja Zosia. Zakochałam się w niej tak samo jak w pierwszej córce. Zaczęła ładnie jeść z piersi i została już ze mną na oddziale. Byłam już spokojna mając ją przy sobie i wiedząc, że starsza córka jest pod dobrą opieką taty i dziadków. Zaufałam Panu Bogu i udało się.

Przejdź do treści