Pomysł na poród w domu nie towarzyszył mi od samego początku. Słysząc takie historie porodowe i odnosząc je do siebie czułam strach i brakowało mi odwagi. Jednak w miarę rozwoju ciąży dokonywała się we mnie swego rodzaju przemiana i budowała wiara we własne siły. Dużo czytałam o fizjologicznych porodach, przygotowując się mentalnie na ten akt narodzin. To była moja trzecia ciąża, upragniona i długo odkładana na później.
Przeżywałam ją nieco bardziej niż poprzednie i z większą uważnością. W którymś momencie nabrałam zaufania do własnego ciała i umysłu. Uwierzyłam, że dużo zależy ode mnie i zapragnęłam przeżyć ten poród inaczej niż dwa poprzednie. Przeżyć go bardziej świadomie, w poczuciu bezpieczeństwa, intymności, we własnym, niczym nie zakłóconym rytmie i w zgodzie ze sobą. Nie widziałam już innej drogi. Tego chciałam dla siebie jako kobiety i dla mojego dziecka.
Los jednak zadecydował inaczej. Poród rozpoczął się w momencie, który wykluczał moją wymarzoną opcję. Położna miała w tym czasie swój dyżur w szpitalu, a jej zastępczyni nie mogła przyjechać. Poczułam wielkie rozczarowanie, pomieszane ze smutkiem i bezsilnością. Cały czas bardzo wierzyłam, że się uda i ta wiadomość mocno zaburzyła moją równowagę.
Na szczęście przypływ kolejnej fali skurczy na chwilę odsunął negatywne myśli. Wtedy zdecydowałam nie brnąć dalej w tym żalu i maksymalnie skupić się na tym na co mam wpływ. Wiedziałam, że współpraca umysłu z ciałem jest w porodzie niezwykle ważna, a złe emocje mogą zablokować i zakłócić jego naturalny przebieg. Przyjęłam więc zaistniałą sytuację i znów zaczęłam cieszyć się nadchodzącym szczęściem. Pomyślałam, że może istnieje jakiś powód, dla którego to było dla nas najlepsze rozwiązanie. Widocznie tak miało być. Od tej chwili maksymalnie skupiłam myśli na tym, aby mimo przeciwności przeżyć piękny poród.
Była noc, nasze córki już spały, a my z mężem stworzyliśmy cudowny klimat w naszym domu z palącymi się świecami, nastrojową muzyka, zapachem geranium i dzikiej pomarańczy. Tak spędziliśmy pierwsze godziny porodu. Gdy skurcze były już dość silne i pojawiały się co 2-3 minuty, pojechaliśmy do szpitala, myśląc że poród rozkręcił się już przynajmniej do połowy.
Na sorze spotkało nas kolejne rozczarowanie, podczas badania okazało się, że mam dopiero jeden cm rozwarcia. Przyjechaliśmy dużo za wcześnie… Dodatkowo osoba, która nas przyjmowała pozwala sobie na mało wspierające komentarze. Ja jednak wiedziałam, że nikt i nic nie jest w stanie zepsuć mi tego dnia, na który przygotowywałam się i czekałam tak długo. Nawet z brakiem towarzystwa męża wiedziałam, że sobie poradzę.
Na sali porodowej przywitała mnie położna Gosia, która przez cały czas była dla mnie cennym wsparciem i zadbała jak tylko się dało o klimat domowego porodu. Droga do czwartego centymetra była bardzo długa. Piłka, prysznic, kręcenie biodrami, przerywane zapisami ktg i usg. Z każdą fala skupiałam się na oddechu i ruchu, starając się maksymalnie rozluźnić ciało. Pamiętam, że podczas mojego pierwszego porodu walczyłam z nadchodzącymi skurczami, totalnie się spinając i czekając aż ból minie. W tym porodzie miałam już swoje doświadczenie i większą wiedzę. Starałam się więc współpracować z nadchodzącymi falami i każdą z nich wykorzystywać, żeby bardziej otworzyć ciało. Ten poród był intensywniejszy niż poprzednie, być może stąd moja błędna ocena i zbyt wczesny przyjazd do szpitala. Skurcze były mocne, ale wiedziałam, że ten ból jest potrzebny. Wtedy dużo myślałam o moim dzielnym synku, który również przechodził teraz ciężkie chwile. Wierzyłam, że wspólnie damy rady, że moje ciało wie jak bezpiecznie wydać go na świat. Starałam się instynktownie przybierać różne pozycje. Ani przez chwilę nie czułam strachu czy bezsilności. Zamykałam oczy i wyobrażałam sobie, że jestem w domu. Tak dotarłam do czwartego centymetra, a potem wszystko nabrało dużego rozpędu, skurcze stały się nie do zniesienia, ból odczuwałam równocześnie w podbrzuszu jak i od strony kręgosłupa. Zapomniałam wszystkie wcześniej przygotowane afirmacje, powtarzając sobie jedynie frazę “pięknie się otwieram”. Na szczęście ten etap nie trwał długo i po chwili mogłam wejść do wanny pełnej wody. Był już ranek, ale za oknem jeszcze całkowicie ciemno, w sali delikatne światło i mąż, który przyjechał dosłownie w ostatniej chwili, żeby towarzyszyć mi w tym najpiękniejszym okresie porodu.
Będąc w wodzie poczułam dużą ulgę. Sam fakt zbliżającego się rozwiązania, wyrzut adrenaliny, spowodował, że nabrałam sił. Pamiętam, że sprawdziłam ręka czy czuć już zbliżającą się główkę. Zamiast niej wyczułam mięciutki pęcherz płodowy, który przy kolej fali pękł z ogromną siłą. Potem, od razu, przyszły skurcze parte. Tą część porodu wspominam najlepiej. W Sali panował półmrok, podświetlona była tylko wanna tworząc przyjemny klimat. Starałam się nie zauważać wokół szpitalnych sprzętów. Byłam tylko ja, moje dziecko i woda. Czułam jak malutka główka powoli przeciska się przez tkanki, a potem z powrotem cofa, żeby dać im czas odpowiednio się rozciągnąć. Przed 4 falą poprosiłam synka, żeby tym razem wyszedł już na świat i tak się stało. Najpierw główka, chwila spokoju, kolejny skurcz i całe ciałko było już z nami, w moich ramionach. Radość nie do opisania.
Przez dwie kolejne godziny tuliłam swój skarb, patrząc jak za oknem powoli robi się jasno i budzi się nowy dzień, a wraz z nim nowy rozdział mojego życia.
To był piękny akt narodzin, choć nie poszedł zgodnie z moimi oczekiwaniami. Dziś ciągle jeszcze towarzyszy mi z tego powodu uczucie niespełnienia, ale pomimo to jestem ogromnie wdzięczna za te pozytywne przeżycia jakich doznałam. Dzięki uprzejmości jednej z położnej mamy cudowne zdjęcia z tego wydarzenia, wspaniała pamiątka.
A poród domowy, chyba na zawsze już pozostanie w sferze moich niespełnionych marzeń.